W końcu. Czekałam na niego tak długo. Już myślałam, że się nie doczekam, albo że przepadł gdzieś w garażu, zatknięty pomiędzy wilgocią a na wpół żywymi od mrozu myszami. Ale jest. Mój. Prywatny. Handmade. Atrasus. Na razie nie wygląda, no ale może niedłuugo... Coś trzeba zrobić z jelcem, ponieważ się rusza i potrafi się przesunąć o parę centymetrów na rękojeści. Zastawa. Z jednej strony ostrze, z drugiej nie, ale z tego co widziałam po oznaczeniach ołówkowych mojego brata, oznacza to, że tak chyba miało być. Dalsza część głowni: Brak zbrocza, sztych przypomina mi te u katany. Ale dla mnie są to tylko szczegóły. Nic nie znaczące. 115 cm zaczynając od końca sztychu, a kończąc po rękojeść, która nie posiada głowicy. Moje maleństwo :) Teraz wystarczy ładnie pomalować. Gdybym miała skórę, to bym nią rękojeść oplotła. Na razie muszę zająć się czymś, co jestem w stanie jeszcze zrobić, czyli zlikwidować problem latającego jelca.
A potem małe konsultacje i zaczynamy malowanie :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Ło kurcze. Jakie profesjonalne podejście! Połowy słów z tej notki nie widziałam nigdy na oczy. Naprawdę Kisu masz fioła na punkcie tego kawałka drewna :P Ale za to Cie kochamy :*
OdpowiedzUsuńJa właśnie spontanicznie zrobiłam test i tak mi się podoba, że nawet skonfigurowałam google kalendarz itd żeby se siedzieć na googlowej przeglądarce korzystając z googlowych narzędzi. Bosko. Pozdrawiam :P A Opera naprawdę mnie wkuuuuurza... :P
OdpowiedzUsuń