piątek, 29 stycznia 2010

Głupi dzień

Budzisz się rano, podziwiasz poranek. Wszystko jest jasne, na zewnątrz pada śnieg. Nie masz żadnych problemów, zajmujesz się codziennymi sprawami. Wszystko zdaje się być dobre, układa się po naszej myśli. I nagle.. Coś się skończy. Schodzisz jakby nigdy nic schodami, aby wyjść na zewnątrz. Zerkasz w lewo, na coś, co jest twoim obowiązkiem. I nagle. Stoisz jak wryty. Otwierasz usta. I nagle nie ma już obowiązku. Mówiąc niemalże obraźliwie - problem rozwiązał się sam. I nagle coś, co odkładałaś na tak długo, coś co cię niby interesowało... Ach... szkoda słów. Jestem zmęczona tym wszystkim. Jestem zmęczona i przerażona, że pozwoliłam na coś takiego. Nie pomogą tu żadne usprawiedliwienia, gdyż wiem, że to moja bezpośrednia wina. A jeśli nie wina, to co innego? Gdybym robiła to, co do mnie należy, może los potoczyłby się inaczej i ten dzień nie skończył się dla mnie w taki przykry sposób. Głupi dzień. Dzień wyrzutów sumienia, spowiadania się przed sobą. Dzień przejrzenia na oczy. Nie jestem odpowiedzialna. Zawiodłam siebie po raz kolejny. Nie mogę na siebie patrzeć. Nigdy nie przypuszczałam, że jestem do tego zdolna. Zawiniłam ja i nikt inny. Zawiodłam jego i siebie....

sobota, 23 stycznia 2010

Atrasus :)

W końcu. Czekałam na niego tak długo. Już myślałam, że się nie doczekam, albo że przepadł gdzieś w garażu, zatknięty pomiędzy wilgocią a na wpół żywymi od mrozu myszami. Ale jest. Mój. Prywatny. Handmade. Atrasus. Na razie nie wygląda, no ale może niedłuugo... Coś trzeba zrobić z jelcem, ponieważ się rusza i potrafi się przesunąć o parę centymetrów na rękojeści. Zastawa. Z jednej strony ostrze, z drugiej nie, ale z tego co widziałam po oznaczeniach ołówkowych mojego brata, oznacza to, że tak chyba miało być. Dalsza część głowni: Brak zbrocza, sztych przypomina mi te u katany. Ale dla mnie są to tylko szczegóły. Nic nie znaczące. 115 cm zaczynając od końca sztychu, a kończąc po rękojeść, która nie posiada głowicy. Moje maleństwo :) Teraz wystarczy ładnie pomalować. Gdybym miała skórę, to bym nią rękojeść oplotła. Na razie muszę zająć się czymś, co jestem w stanie jeszcze zrobić, czyli zlikwidować problem latającego jelca.
A potem małe konsultacje i zaczynamy malowanie :)

piątek, 22 stycznia 2010

"Trzy dni przed powstaniem świata" cz.2

Know know. Są błędy. Zapraszam na krótką część drugą.

czwartek, 21 stycznia 2010

"Trzy dni przed powstaniem świata"

 Hanku strefa zakazana ;>
I tydzień powoli mija... Szkoda. Dzisiaj miałam ciekawy sen o tym, że pisałam mapkę z gery i nie wyrobiłam się w 5 minut, no i dostałam 1 i płakałam żałośnie, dopóty, dopóki się nie obudziłam. Byłam z Jarem i Anią na łyżwach Łyżwy mnie nie kręcą... Jak basen zresztą. Fajno jest pojeździć, fajno jest popływać, aczkolwiek... konie to nie są i nigdy nie będą... 
Następnym punktem wycieczki był Empol i Jarek doznał szoku. Cóż... W ciągu ostatniego tygodnia z kawałkiem łykłam książkę 800 stron, teraz zaczynam kolejną trylogię... Ale o tym za chwilę. Gdy w końcu upchnęliśmy się do tramwaju zmierzyliśmy ku Galerii Pomorskiej. O godzinie 11 teoretycznie powinniśmy zacząć grę w billard :P Teoretycznie. Praktycznie gra rozpoczęła się godzinę później z winy pewnego fotografa, który miał zamknięte swoje miejsce pracy i otwierał o 11. Groch w końcu przybył, no ale wykorzystaliśmy udostępniony czas na Macżarcie i oglądanie rybków w Aligatorze. Wygrałam w drużynie z Anią 6:3 :D Mwahaha. Jaro niech się schowa i nie zwala winy na Grocha. Ja Anię grać nauczyłam. Skoro on nie nauczył..? Jego sprawa :P Okupowaliśmy stól z... 3-4 godziny aż w końcu Groch nas opuścił i sami postanowiliśmy wracać do domu. W tramwaju kasowniki nie byłyy czynne. Oczywiście przybyli kanarzy. Panowie uprzejmie sprawzili bilety i se poszli. I to w zasadzie tyle emocji na tamten dzień. 
Wczoraj zaś przybyli do mnie Jarek, Ania i Ludzio. Mieliśmy oglądać filma. Takie było założenie naszego spotkania. Film szwedzkiej produkcji o Arnie Templariuszu, Miłośc i Krew jak mówił podtytuł. Tam było więcej miłości aniżeli krwi, aczkolwiek odrąbywane członki, piękne szweckie krajobrazy, oraz sierotliwość głównego bohatera by6ła urzekająca. Poza tym, film zyskał plusa, gdyż był zaskakujący. Chociażby: Pojedynkował się ojciec Arna z jakimś tam łebkiem, który twierdził że ludność narusza jego terytorium. Po mym pokoju rozległy się głosy, że już po tatusiu bohatera. A tu nagle. Ni z gruszki i pietruszki Arn wychodzi do walki. Z lekko otwartymi ustami machnęliśmy ręką i czekaliśmy aż chłopak zaciuka drania. Nie zaciukał. Za to odrąbał kolesiowi rękę. To też było urocze. Druga urocza sytuacja polegała na tym, iż Arn pędził na swym pięknym koniu fryzyjskim pod góre, rozwijając zawrotne prędkości i nagle bach. Walnął głową w gałąź. To było bezbłędne.
Przed włączeniem filmu przybył Robert z pustakami aby im coś na plakat z ery wydrukować. Wydałam Omena który powiedział, że Anna z jakimś chłopakiem przyszła (Dżarem). Podpuściłam go i potaknęłam, na to Robert: "Ja mu współczuję ^ ^" Jaki był efekt? Ania z szerokim szatańskim uśmiechem na twarzy i szczyptą chęci totalnej rzezi powitała Roberta. Dla mojej drukarki wydruki wyszły na dobre. Tusz mi nie zaschnie :P
Jutro mieliśmy iść na sanki. Nie mogłam... Jarek za to planuje coś z organizować i z radością mi wyjawił, że Arn 2 ściągnie się za 10 minut :P

Odnośnie książek. Zainteresowała mnie Trudi Canavan - autorka Trylogii Czarnego MAga. Przeczytałam Prequel. Nie byłam jakoś totalnie zachwycona. I teraz jak zaczęłam I tom trylogii sądzę, że autorka po prostu nie włożyła w "Uczennicę Maga" tyle serca. Jednakże... historia podobała mi się. I warto było dowiedzieć się jak pewne rzeczy widzi jakaś autorka :P Czasem lubie sobie zerknąć na ostatnią stronę i objąć wzrokiem jakieś zdanie. Jak przeczytałam opowieść do końca stwierdziłam, że byłam o milimetr od mega spoilera. Takie szczęście mam tylko ja :D
No. A teraz I tom - Gildia Magów. Historia wciąga i jestem bardziej zadowolona. :)

Szary - rozdział IV - ukończony. Jak będę miała natchnienie zacznę V. No, a potem kolejne rozdziały i wciąż do przodu :)

Greetings

piątek, 15 stycznia 2010

Feeeeeeeeeeeeeeeeerieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee

Hai! Ferie. Cóż za wspaniała nazwa... Choć mój pesymizm wciąż przypomina mi o tym, że skończą się równie szybko, co zaczęły, to i tak nic nie zepsuje mi zanadto humoru. PMS jest straszny, a co po nim, jeszcze gorsze.

Na hiście mieliśmy zajęcia z naszym panem od wosu, który zresztą uczy również historii w naszej szkole. Należy on do bractwa szlacheckiego. Fajne są bractwa... Pełno ludzi z pasją, który mają frajdę z tego co robią. Niestety przez swoją niesmiałość nie podeszłam i nie zapytałam, czy nie mogłabym jego szabelką pomachać... No nic... trudno. Na dniu kultury będzie taka możliwość zapewne :)
Od pewnego czasu prowadzę taką mini listę rzeczy, które postaram się mieć, jak tylko przyszłe finanse mi na to pozwolą. Gitara jest odhaczona, nie ma co.

- Lira korbowa - damy radę... Najwyżej do Niemców kiedyś pojadę :P
- EP 90 - choć raczej w formie oprawionego wydruku z tym pistoletem.
- Szkocki Claymore, albo inny Two-handed sword.

Niekoniecznie Claymore, bo równie dobrze może być flamberg albo espadon, jednakże fajno, aby wąsy i ricasso było :P Mój tatuś oczywiście mnie skrytykował, że po co sobie taki kupić. Dla frajdy, żeby wisiało, żeby tym pomachać, kiedy przyjdą trudne chwile i żeby zrobić mnóstwo zdjęć w nim w toalecie i wstawić na NK... No dobra... bez przesady. Mieczami dwuręcznymi zainteresowałam się znacznie wcześniej. Jest to świetna broń, którą może pokonać chyba tylko i wyłącznie szabla. Nie trzeba ich ostrzyć, bo po co. Jakby się tym oberwało z całego impetu z łatwością można zmiażdżyć kości, bądź posłać przeciwnika do grobu. Prawda że fajnie? Ach.. ile na kartach historii jest tych wspaniałych rzeczy. Lira korbowa ma tak zajebisty dźwięk, że nie da się tego porównać do niczego innego. Ok, gitary w sumie też nie porównasz, no ale lira, ma brzmienie takie magiczne, urzekające wręcz. Kiedyś hen hen daleko za latami może sobie taką załatwię i spróbuję pobrzdąkać. :)
Obecnie siedzę sobie i słucham kawałka Eluveitie Thousandfold. Na początku tak jest, że jak się zna inne, to niektóre utwory nie rozkochują od razu. No ale, za tym piątym odsłuchaniem, zaczynamy czuć klimat, aż w końcu zaślepieni muzyką będziemy słuchać tego na okrągło. Czuję powód do dumy - teledysk kręcony w Polszy :D Eluveitie jak Eluveitie, przenoszą w piękny świat, o którym się już nie pamięta. :)

A "Szary" - nietknięty. Nie czułam klimatu - za bardzo... Zresztą wiele rzeczy nagle przestało mi się podobać i jakoś nie miałam ochoty kończyć tego, co zaczęłam. No ale postaram się coś doskrobać i zamknąć ten rozdział. Nie sądzę, żeby był on super hiper, i chyba wiele rzeczy będzie wciskanych "na siłę" no ale postaram się ponaprawiać niektóre rzeczy. Najważniejsze, żeby mieć zarys fabuły, a gdy skończę całą tą opowieść, zacznę ją pisać jeszcze raz, żeby była bliższa ideału, po przemyśleniu ważnych spraw i poprawie błędów. A nuż coś wymyślę, coś co będzie można dodać. I może historia ta będzie jeszcze piękniejsza :)

piątek, 8 stycznia 2010

Atrasus, Altarius et Altoreus

 Odnośnie mojej książeczki :P Tak Hanku, to jest spoiler, więc proszę Cię abyś nie czytała. ;>

środa, 6 stycznia 2010

wink :3

Bilety na Pocahontas w kosmosie 3D zamówione. Niedziela godzina 13:30, zaś w sobotę Templariusze, o ile ściągnęłam dobry film. ^^" Sprawdzę to jeszcze dzisiaj.
A teraz trochę z innej beczki. OST ze świętych z Bostonu przestał na mnie działać, więc postanowiłam skorzystać z propozycji samej Nokii. Nie było to trudne zadanie. Sprawdzenie jaki dzwonek Cię wkurza najbardziej nie jest trudne :P
Olaboga. W Dragon Age'u zaczyna się coś dziać. Chyba w niedzielę zakupię sobie kolejne książeczki i zajmiemy się światem Trudy Canavan. Następnie myślę, że sięgnę za Pratcheta. Przygody Jakuba Wędrowycza poczekają na mnie jeszcze jakiś czas. Wczoraj w nocy wykoncypowałam jak potoczyć dalej fabułę w starszych :) Jestem w miarę happy, ponieważ będę mogła zmienić jedną rzecz, aby brzmiała bardziej logicznie. I tak powolutku, rozdział III będzie ukończony i będę mogła sięgnąć, za rozdział nr IV. Potem V-teczka i... brak koncepcji ^ ^" Na pewno mój chory umysł coś wymyślni, szczególnie po przeczytaniu paru książek. W każdym bądź razie, mam nadzieję, że z tymi dwoma chapterami wyrobię się do ferii. Olaboga.. Ferie bez Verenki :( Komuś tu dobrze, bo wyjeżdża w następnym tygodniu. Cóż... Nie narzekam, gdyż mnie w tym tygodniu w szkole nie będzie ^^" Ach.. nie ma to jak laba. Ale mam powód. To pieprzone przeziębienie-grypa ciągną się za mną od dłuższego czasu. Szale przelał mój brat. I takim oto sposobem w mym małym organizmie wciąż toczy się wojna. Obecnie przy każdym ruchu boli mnie odcinek lędźwiowo-krzyżowy, toteż jestem przeszczęśliwa. Tyle na dzisiaj. Czas się zabrać za mój kochany Kharas :P
Stali na niewielkiej skarpie. Wszyscy razem. Podziwiali przepiękny widok olbrzymiego lasu, który rósł gęsto tam w dole. Rozłożyste korony drzew tłoczyły się wokół siebie, tworząc nierówny ciemnozielony dywan. Legra przyglądała się widokowi z uśmiechem, przebierając nogami w powietrzu. Siedziała na samym końcu skały i rozmarzona wpatrywała się w odległe szczyty gór. Niedługo tam będą, a potem wystarczy przebić się przez śnieg i znajdą się nad Białym Jeziorem. Dziewczyna mocniej ścisnęła swój miecz dwuręczny. Jeszcze tylko parę tygodni...
Odwróciła się do swoich przyjaciół. Gred krzesał ogień, Hasanel siedział na drzewie i w swój elfi sposób podziwiał okolicę. Natalie oparta o drzewa śledziła poczynania krasnoluda. Płomienie w końcu zaczęły tańczyć w ognisku. Jeszcze parę tygodni... - pomyślała Legra.

Takie coś nicoś. Można powiedzieć ze fragment Szarego, a raczej już nie Szarego, gdyż to będzie w tomie drugim, albo trzecim...
Kredki Derwenta można kupić w Empolu :D Hip hip - hura! Nie będę musiała wysyłać głupich zamówień do Szalarta, gdzie koszt dostawy przekracza wartość samej przesyłki.
A na gitarze.... Gamy. Dostałam kserówkę i można się zacząć bawić teorią muzyki. Dzisiaj co prawda nie dowiedziałam się wielu rzeczy odkrywczych, ale zawsze warto sobie co nieco wspominać. Mam nadzieję, że III chapter Szarego zdołam napisać jeszcze w tym tygodniu. Mapka nauczona, wystarczy sobie powtarzać (ach, niech żyją gry online). Data wyjścia do kina na Pocahontas w kosmosie ustalona. Problem w tym czy iść na 3D czy nie. Brat poleca 3D, bo ponoć efekty są super i warte obejrzenia. Spać mi się chce nawet trochę. Muszę się zmobilizować i przyzwyczaić do wcześniejszego wstawania. Święta, że tak powiem... oj rozbestwiłam się do granic możliwości... ^^"
Może jutro nawet coś szkicnę... Saber nie wyszła tak, jakbym tego chciała, toteż machnę ją raz jeszcze. Ach moja ambicja... Już chyba łatwiej by było po prostu przerysować z komputera, ale nie. Potem pobawię się kreduszkami i może nauczę się czegoś wartościowego. Ale trzeba przyznać. Kredki Derwenta, a np. słynne niełamiące się BICa, to jednak różnica. Co prawda nie bawiłam się nimi tak długo, jednak można wyczuć różnice w samym ciągnięciu kreski. No i łączą się ładnie ze sobą, a to też bardzo ważna rzecz.

Greetings!
PS
Los naprawdę ma poczucie humoru :) Czasem człowiekowi do głowy nie przyjdzie jakaś możliwość i nagle bach! dzieje się. Coś pięknego.

wtorek, 5 stycznia 2010

W domu, domu, domu, domu. Z dala od toksycznej szkoły. No może trochę przesadzam... ale nie mam ochoty na siedzenie w ławce. Zastanawiałam się, jakie blogowe opowiadanko mogłabym uploadować. Waham się pomiędzy Bractwem a Sir Hanavanem. Choć myślę, że na blogu zajmę się Bractwem, chociażby z tego powodu, ze Verenkę bardziej to kręci, i jak już to byłaby skłonna to przeczytać. Pierwszy chapter będzie niewinny, mianowicie poprawiona wersja wcześniejszego chaptera. Gdy w końcu zuploaduje go w nieiwelkich ilościach, zacznę myśleć co pisać dalej, gdyż jeśli chodzi o Bractwo, to to dosyć ciężki orzech do zgryzienia.
Mianowicie brakuje mi wiedzy, no ale to nadrobić można zawsze... Z tym, że nie wiem w zasadzie czego szukać. Po drugie nie mam koncepcji na fabułę. Bractwo... Bractwo... Bractwo... Najwyżej sama coś wymyślę. Z tym, że ta fabuła może sprawiać problemy ^^" No ale jakoś damy radę... Mam nadzieję. Na razie zajmuję się "Szarym Jednorogiem" czy slangowo "Starszymi" toteż zapewne Bractwem zajmę się w ferie. O ile wir typowego świata fantasy z elfami i krasnoludami mnie nie wciągie i w ten wolny czas :P

Greetings.
P.S. Czasem nie warto się wściekać, tylko iśc swoją drogą czekając aż przeszkoda ominie Ciebie.
(działa tylko w przypadku relacji min. 2 osób)

niedziela, 3 stycznia 2010

- Gdzie jest Grooszek? / - Tajemnica lasu!

     Dzisiaj postanowiliśmy pójść na kawe i ciastko. Była Ania, Hania, Ludek, Jarek, ja, oraz Verenka, którą wyciągnęliśmy z chaty. Powitała nas słowami : "O Boże.... Nudzi wam się dzieci?" Ten suodki jęk i westchnienie zostaną na długo w mej pamięci, podobnie zresztą to, co działo się potem.
    Akurtnie ludzie wracali z kościoła, takoż mogliśmy zaatakować drzwi frontowe z zaskoczeniem bez dzwonienia do domofonu. Przytrzymywaczem drzwi byłam ja. Przy dławiącej śmiechach- chichach jakoś dostaliśmy się do środka. Wspięliśmy się dzielnie na 5-te piętro bloku Grocha i dumnie stanęliśmy pod drzwiami, patrząc po sobie mizernie, kto się podejmie ważnego zadania i zadzwoni. Hanka podeszła pierwsza i z przejeciem wcisnęła dzwonek. Serca nam zabiły w tej przełomowej chwili, a świat nagle zwolnił bieg. Charakterystyczny dźwięk dobiegł zza drzwi. Wstrzymaliśmy oddechy i czekaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Nic się nie stało. Hania ponowiła wciśnięcie guziczka z dzwonkiem. Tym razem usłyszeliśmy wyraźnie, że ktoś tam żyje, jednak dalej nic się nie stało. Lekko zbaranieli, staliśmy dalej. Nic. Postanowiłam zadzwonić do delikwentki, jednak nic się nie stało. Numer nie odpowiadał. Numer nie odpowiadał trzykrotnie. Cóż tam po nas? Stwierdziliśmy, że pójdziemy po Verenkę, która zagnieździła się w swym pokoiku i zrośnięta z ukochanym lapikiem nie mogła się oderwać od jego wspaniałej czarnej obudowy.
   Znowu zaatakowałam z zaskoczenia. Nie pamiętam czy byla to nieiwnna matka z dzieckiem, czy drepczący poprzez 5- cm warstwę śniegu moherek, jednakże z zapałem wykonałam powierzone mi zadanie. Nie mogłam zawieźć. Gdyby nie moja wrodzona odwaga oraz urok osobisty, pewno byśmy polegli. Znowu podjęliśmy wspinaczkę blokową, jednakże Verenka ma swoją pieczarę na parterze toteż szybko zaczęliśmy sapać i tłumić beztroskie śmiechy dzieci słońca pod jej drzwiami. Przywitała nas prześlicznie, jak już wspomniałam wcześniej. Wampirzyca ostatecznie wzuła swe krwiożercze czerwone glany ociekające krwią i z kluczami w łapkach poprowadziła nas butnie ponownie pod klatkę schodową Grocha. Wcześniej zaalarmowała nas, iż poszukiwana przez nas osoba ciągle była na gg i nie wiedziała, czy nasza roziskrzona banda to śmieciarze... No nic. Tak czy owak, Verenka zaczęła prowadzić swój oddział do zwycięstwa.
    Ponownie wkroczyłam do akcji. Tym razem nikt nie wchodził, ale i tak poradziłam sobie z tym maleńkim problemem. Jakaś wymalowana plastic lala ze swym dresbojem wyszli z bloku i w tym momencie w ostatnich sekundach przytrzymałam drzwi. Tylko twardzi noszą glany... A ja noszę.
   Schody są dla facetów. Kobiety pojechały rozklekotaną windą. Winda jest nieobliczalna i tylko podkreśla naszą odwagę i butę. Po ujarzmieniu windy ponownie stanęliśmy pod komnatą tajemnic, która kryła się za drzwiami nr 17. Siódemka wraz z jedynką nie przyniosła szczęścia tym razem. Verenka weszła do akcji. Widziałam zacięcie na jej twarzy, kiedy głową wciskała dzwonek. Widziałam ile uczuć wkłada w kopaniu ściany, gdzie jak podały nasze tajne źródła, znajdowała się słynna kanapa. Niestety. Tu nie pomogły prośby, nie pomogły różne sposoby wciskania dzwonka, a było ich sporo. Nasz kochany matfiz nie poradził sobie z kodem otwierającym sekretne drzwi nr 17. Nie pomogło nawet wybijanie SOS. Trzy krótkie i trzy długie. Nie miało to znaczenia. Nasza maleńka armia nie dawała sobie rady w tej cichej wierzy. Staliśmy cicho i nasłuchiwaliśmy czy być może Groch żyje, jednak nie odezwały się żadne głosy. Mieliśmy wrażenie że skądś odzywa się ponuro telewizor. Siły nieczyste próbowały nas zmylić. A walczyliśmy do ostatniego tchu! Nie pomogło kopanie, krzyki, drapanie w drzwi! Gdy zajrzeliśmy przez dziurkę od klucza oraz judasza, dostrzegliśmy niepokojącą ciemność. Obawialiśmy się najgorszego... I nasze obawy najprawdopodobniej się potwierdzały. Znowu zamarliśmy i każdemu pot perlił się na czole. Nic. Cisza. Tylko smutny dźwięk telewizora. Wyobraźnia najprawdopodobniej zaczęła płatać nam figle, gdyż nie wiedzieliśmy skąd dochodzą dźwięki. Zdesperowani zadzwoniliśmy do Moniki, aby zadzwoniła do Grocha, który najwyraźniej nadal nie był w stanie odebrać naszego telefonu, albo chociaż dać znak życia. Monia zadzwoniła. Jej również się nie powiodło. Dopiero wtedy doszło do nas, jak musiało być źle... Wkrótce po smsie od Moni dostałam smsa, O MÓJ BOŻE! OD GROCHA! "W domu są rodzice i macie ich nie denerwować" Zgłupieliśmy. Tkwiliśmy na klatce od 15 minut. Nie dochodziły nas zza drzwi dźwięki życia. A może... Ktoś, kto zaatakował Grocha... ten ktoś bez żadnych skrupułów wysłał nam fałszywego smsa? Nie wiedzieliśmy, co jeszcze można zrobić. Po raz ostatni wtedy zerknęłam na tajemniczą 17 goszczącą na drzwiach. To, co jest za tymi drzwiami nr 17, nadal pozostało tajemnicą. Pamiętajcie. Licho nie śpi. Kryje się wszędzie. Nawet w drzwiach, ścianach i fizyce.
   Wyszliśmy spod miejsca akcja lekko sfrustrowani, jednak po sekundach zapomnieliśmy o całej akcji i z radością oddaliśmy się jeździe do focusa. Tam ja i Ludek napiliśmy się kawy, Verenka z nagłego ataku dziczy przywiązała Anię do krzesła, Hanka z Dżarem wciągali Longera, a ja prawie udusiłam się rurką ze śmietaną.
  Następnie nadszedł smutny czas rozstania. Verenka pojechała autobusem, Jarek złapał podwózkę obok Torbydu. Ja zaś z Ludkami pomaszerowałam pod dom Hanki. Nadjechał 71 Rekinowa. Nie miałam biletu. Poczłapaliśmy do SAMa gdzie zaopatrzyłam się w ten pełny nadziei zwitek kolorowego papieru. Nadjechał kolejny 71. Niklowa. Nie było nic demotywującego niż to. Postałam z moją ukochaną parką jeszcze 10 minut, aż w końcu nadjechał mój niebieski, świecący rumak, wewnątrz którego, zaopatrzona w iTrasha oddałam się muzyce i lekturze.

I pamiętaj gawiedzi! Fizyka wciąga! Ściany nie śpią, drzwi milczą, a co się stało z Groszkiem, nikt zapewne się nie dowie. To jest tajemnica lasu i pozostanie w swej komnacie tajemnic na zawsze.

piątek, 1 stycznia 2010

1 stycznia Anno Domini 2010

Sratata za 2 lata koniec świata!

Nie spodziewałąm się tego, ale przyjemnie było. Staruszki poszły na całość po potem Deep Parplów zaczęli puszczać na cały regulator. Fajerwerków nie było, ani sztucznych ogni. Sylwester z Polshitem i Dwójką. Tatuś postawił mi wódkę z sokiem, pewno w myślach litując się nade mną i nad tym jaką herezję popełniłam. Potem całość zalałam szampanem od cioteczki i alkoholu było dojść na dzisiaj.
Raczej Merca nie wygraliśmy, gdyż nie słyszałam żadnego opętanego wrzasku... ^^" Szkoda, gdyż Merc był czarny :P Polshit oferował jakiegoś białego brzydkiego fiata. Mamuśka stwierdziła iż Krzysztof I. się chyba upił gdyż wrzeszczał pomimo tego iż nie mógł. Katarzyna Ci. natomiast ubrała się nieodpowiednio do swego wieku. W tym futerku wyglądała na ładną 45-tkę oraz mizerną imitację Merlin Monroe. Ale i tak prowadzacy z olbrzymim futrem rozpościerającym się na jego ciele (Dwójka Te Fał) będzie mi się śnić po nocach. nos mam zapucniety, tony chusteczek zuzytych.. Niech no dorwe tych co zyczyli mi zdrowia bo cos im choelra jasna nie wyszlo!

Lece po herbatę, a potem będe czytać Dragon Age to białego rana. Bardzo mile spedzanie czasu ^^
Happy Easter :P