czwartek, 21 października 2010

Warduna

Dzisiaj był kryzys. Wczoraj również. Po co żyć, aby żyć? Robić coś, po to aby w przyszłości móc robić coś innego bez względu na to czy nam się to podoba czy nie, czy będzie dawało nam szczęście? Po co myśleć o przyszłości, roztkliwiać się nad przeszłością..? A potem zdajemy sobie sprawę że czas mija... minął... Jeszcze tyle można było zrobić.
A jeśli. Po tych 10 latach zdam sobie sprawę, że to nie to? 10 lat życia wywalonych do kosza. W imię czego? Braku problemów? Kiedy to sprawia mi problem? Uciec od jednego, aby mieć kłopot z drugim. Robić coś, bo "trzeba". bo jak nie to.. co? Problem za problemem. Taka jest istota życia. Zgadzam się na to. Nie może być za łatwo, ale po co mam robić coś, czego nie lubię, co nie napawa mnie dumą, zadowoleniem, by w ewentualnej przyszłości nie mieć problemów? Pomijając fakt, że pewnie pojawią się inne. I to mnie irytuje. Ja wciąż muszę. Bez względu na to czy chcę. Musisz, bo musisz. "Kocham cię, choć mnie denerwujesz" Kolejne cudowne słowa, "cudownego" ojca, który myśli, że wie więcej i lepiej. Znów odzywa się w nim Supertata, którym nigdy nie był i nie będzie. Uwielbiam te słowa. Uwielbiam jak ktoś mnie zbywa. Zazwyczaj mam ochotę coś rozwalić, pierdolnąć czymś z całej siły.
Jakby jego życie było udane. Sam wiele rzeczy spieprzył i wciąż to robi. Nie wiem. Myśli, że tego nie widzę? Że jest dla mnie autorytetem? Osobą, którą zawsze chciałam, poznać? Mam gdzies takie rady. Tłumaczenie mi, że czegoś nie wiem, bo tego nie przeżyłam. Przeżywam coś teraz. O czym on najwyraźniej nie ma pojęcia.
Ależ oczywiście. Zwalmy wszystko na hormony, okres "buntu" czy zielone krasnoludki grasujące w pokoju. To nie zmienia faktu, że czuję się parszywie i nie mam wsparcia od nikogo. Wciąż tylko wysłuchiwanie, co TRZEBA, co MUSZĘ, czego "chcę". "Spójrz na brata." Patrzę na niego. Widzę spieprzonych 7 lat życia. Mam uczyć się na błędach. Moje wewnętrzne Ja, mówi mi że nie mam tego powtórzyć. I nie chcę. Chciałabym móc robić coś dla siebie. Ale.. coś mnie wstrzymuje, nie wiem. Nie potrafię. A dni przemijają... Nie rozczulam się nad utratą życia, tylko nad tym jakie ono jest. Czy była kiedyś taka rzecz, z której byłabym tak serio dumna? Cóż.. w sumie jest. Ale nie istnieje. Nie w formie "namacalnej". To wciąż zlepek myśli, obrazów, zdarzeń. Które oczywiście są tylko mi dostępne.
Nie mogę pogodzić się z tym, że muszę wybierać pomiędzy dwoma upierdliwymi rzeczami tak, aby wybrać tę najmniej upierdliwą. Bo jaka może być radość z jedzenia takiego "cukierka"?

Nuży mnie wymyślanie pozytywów, podczas gdy rzeczywistość wciąż jest taka sama. Nie oznacza to, że zmienię nastawienie, bo to jest jeszcze mniej sensowne.. I tak uważam że życie do największy dar. Kiedyś pewnie zaczęłabym myśleć, jak by tu siebie skrzywdzić. Teraz... cóż... słucham muzyki, która mnie odpręża, bawię się gitarami, na których gra czasem mi wychodzi, czasem nie. Może to to.. może też nie... Ale chyba najważniejsze jest, że odczuwam jakąś przyjemność, radość. Że choć trochę napełniam się dumą.

Greetings

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz