Powiedzmy... prototyp :P Rozpisałam się trochę. Ale dumna jestem. Nawet. Jest to coś jakby wklejka. No. To Southpark i chemia :D
Here we go:
Dziewięć istot ubranych w ciemne togi siedziało na korzeniach ogromnego drzewa. Drzewo to o rozłożystych gałęziach, pięło się powoli ku górze, chcąc dosięgnąć gwiazd. Potężne korzenie zanurzone były w Wodzie, która ciągnęła się i ciągnęła, obejmując każdy możliwy punkt na horyzoncie. Dziewięć istot grało wolną melodię. Melodię tak dziwną, iż każdy słyszał ją inaczej. Momentami zdawało się, iż dźwięki w ogóle się ze sobą nie łączą, że wszystko tworzy jeden wielki chaos, którego krzyk mknie wzdłuż Drzewa i Wody. Zaraz potem całość jakby cichła, a melodia wyznaczała smutną pieśń, tak piękną, iż nie można porównać jej do niczego w świecie. Utwory, tudzież jeden wielki utwór rozbrzmiewały tuż przy korzeniach Drzewa. Miarowy stukot bębna. Delikatne brzmienie skrzypiec. Gwałtowne śpiewy liry. Tęskny zawód fletu. Radosny śmiech kobzy. Głośny płacz rogu. Delikatny szept harfy. Gniewny krzyk gongu. Cichutki śpiew, niemal niesłyszalny pośród instrumentów.
- Chodź ze mną - powiedziała kobieta do istoty trzymającej flet. Postać odjęła instrument od ust, pokornie wstała i ruszyła tuż za kobietą, powoli schodząc z korzenia, prosto w spokojną toń wody. Niebawem potem zniknęły. Zaś koncert toczący się na korzeniach Drzewa, trwał dalej, jakby nic się nie stało.
Światło. Szaroniebieskie światło, którego strumień, niczym wodospad spadał ze sklepienia nieba przystrojonego milionem gwiazd i planet. Strumień rozlewał się tuż na posadzkę ułożoną z zimnych kamieni. Wokół światła ustawione w kręgu były postaci o kamiennych twarzach, ubrane elegancko, pełne majestatu. Wszystkie głowy zwróciły się w kierunku powolnego stukotu. W końcu nadeszła. Istota idąca tuż za nią, zdawała się być mara i drobna w tym doborowym towarzystwie. Wszyscy patrzyli na nią ni to z lękiem, ni to z ciekawości. Uważnie oglądali jej ciemną togę, zawieszali wzrok na prostym flecie, który ta trzymała w lewej dłoni.
- Czy jesteś aby pewna? - Spytał siwobrody starzec, który nawet nie raczył spojrzeć na przybyłą kobietę. Jego uwaga spoczęła na niebu. Pragnął całe objąć wzrokiem, nie chciał opuścić ani skrawka, ani gwiazdy, ani planety.
- Zaczynajmy - odparła kobieta, kiedy tylko dotarła do posadzki, na której rozlewało się niebieskawe światło. Zrobiła krok w bok, ustępując miejsca postaci, którą prowadziła. Istota stanęła w blasku światła. Jej ciemna toga nagle stała się jaskrawa. Kolory zmieniały się z biegiem czasu. Momentami tkanina zdawała się nie przybierać jakiejkolwiek barwy, momentami szarzała, tylko po to aby zaraz potem znów oblać się jaskrawymi tonami.
Osoby stojące w kręgu natychmiast cofnęły się o krok, robiąc miejsce. Pozostały tylko cztery osoby, które umiejscowione były z każdej strony istoty. Były nimi kobieta, starzec oraz dwóch młodzieńców. Wszyscy wyciągnęli dłonie ku postaci stojącej skąpanej w świetle.A zaraz potem rozległ się cichy śpiew głosów wszystkich tych, którzy przybyli.
"Czas. Przeznaczenie. Dobro i Zło. Neutralność. Czas. Przeznaczenie. Zło i Dobro. Neutralność." Postać nagle jęknęła z bólu. Jej krzyk nie było podobny do niczego. Brzmiał niczym wrzask tysięcy demonów z piekieł, niczym żałosny płacz dzieci błagających o pomoc.
"Czas Bólu. Czas Łez. Czas Śmierci. Czas Odrodzenia. Czas Zwycięstwa. Czas Odrodzenia."
Istota zatoczyła się w miejscu. Przechyliła ciało. Obficie splunęła krwią.
- Czas odrodzenia... - wyszeptała stłumionym głosem.Następnie runęła na posadzkę i zaczęła zwijać się z bólu. Mięśnie napinały się i rozluźniały. Przeraźliwe krzyki roznosiły się echem po pomieszczeniu. Posadzka pokryła się krwią. Wszystko zdawało się parzyć. Istota wyciągała rozczapierzone dłonie ku górze, jakby cała ta męka spowodowana była szaroniebieskim światłem. Toga zdawała się wypalać ciało. Postać próbowała ją rozszarpać, aby dać odetchnąć napiętemu ciału. Klatka piersiowa drgała gwałtownie.
"Narodzisz się z własnej krwi i bólu. Narodzisz się z własnego cierpienia."
Istota wierzgnęła tak, jakby jakaś siła przyciskała ją do posadzki, pełnej kolców, które wwiercały się w niewinne ciało. Nieustanne gardłowe krzyki przerywane były urywanym czerpaniem powietrza. Kałuża szkarłatnej krwi się powiększała, brudząc tkaninę togi, nogi, ręce. Flet stoczył się po stopniach posadzki, wypełniony czerwienią. Istota jęczała. W nienaturalnym głosie dźwięczała męka, błaganie oraz ból.
"Powstaniesz z Dobra i Zła. Będziesz mieczem Przeznaczenia. Narzędziem Czasu."
Istota drgnęła, przewróciła się na bok i splunęła krwią. Coś wielkiego jakby zwaliło się na jej plecy. Dźwięk cierpienia zagłuszył pieśń.
- Będę - wydyszała istota, a następnie otwarła szeroko swe puste oczy i przewróciła się na bok.
"Powstań z własnego cierpienia. Powstań z własnego bólu. Powstań, aby strzec Równoważni wszechświata."
- Powstań... - wyszeptała postać, a następnie skuliła się z bólu. Z drżącej piersi wydarł się ostatni ryk. Ostatni krzyk bólu.
"Służ Stworzycielom świata. Bądź ich mieczem. Bądź ich narzędziem. Bądź ich uczennicą. Bądź ich bólem, ich Odrodzeniem."
- Będę... - ozwał się cichy szept. Zakrwawione dłonie rozluźniły się. Podarta toga lśniła czerwienią. Ostatni oddech zalśnił w świetle. Śpiew umilkł.
- Powstań.
Postać nawet nie drgnęła. Zimne ciało leżało w kręgu krwi.
- Jeszcze raz - ozwał się męski głos. Kobieta westchnęła.
Szaroniebieskie światło jakby drgnęło. Istota drgnęła, poruszyła się. Posłusznie wstała, poprawiła swój strój, a następnie wyprostowana patrzyła przed siebie w pustkę. Całkowicie spokojna.
- Jeszcze raz. - Tym razem wszyscy wokół wyciągnęli przed siebie dłonie i zaczęli śpiewać. Głośniej. Spokojnie, błagalnie. Postać runęła z krzykiem na posadzkę. Ponownie ogromny ciężar przyszpilił ją do pełnej kolców posadzki. Czerwona krew tryskała spod jej ciała, a przeraźliwy skowyt, niepodobny do niczego sprawiał że drgało powietrze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz